Dziś chciałam Wam opowiedzieć o mojej radości. W dniu 9 października minęło dwadzieścia lat od czasu, gdy wprowadziliśmy się do naszego nowego domu na wsi. Spełniły się moje marzenia!
O budowie domu i jak powstawał ogród pisałam Tu i Tu, zapraszam do poczytania.
Wspominamy z mężem z rozrzewnieniem męczące budowanie domu, mimo tego było to wielką radością. Powstawanie ogrodu to z kolei sama przyjemność.
Po tylu latach nasze miejsce bardzo się zmieniło, dojrzało. Malutkie roślinki, które wsadzaliśmy są ogromnymi krzewami i drzewami. Wielu już nie ma, połamane przez wichury lub choroby. Jednak co to byłby za ogród bez dosadzania nowych roślin! Mój ogród żyje, ja zawsze coś przekopuję, wykopuję, wsadzam, przycinam... uwielbiam tę robotę. Z satysfakcją patrzymy na dzieło naszych rąk. Wszak to my sami wszystko robiliśmy i robimy nadal. Co prawda coraz wolniej wykonujemy naszą pracę, ale zawsze z przyjemnością.
Kocham to miejsce i za żadne skarby nie oddałabym nikomu!
Dwadzieścia lat temu październik był także tak piękny i ciepły, jak tegoroczny.
Pokażę kilka zdjęć do porównania jak czas zmienia wszystko:)
Widok na "przedogródek" - 1998 r.
Przedogródek 2018 r.
I jeszcze inne ujęcie przedogródka z 1998 roku. Na pierwszym planie drzewka z sadu.
Tak wszystko wygląda obecnie. Stolik stoi pod czereśnią, pod tym patyczkiem z powyższego zdjęcia:)
Widok z tarasu - 1998 r.
Obecny widok.
Widok znad stawu w 1998 roku.
Obecny widok (wiosna 2018).
Staw 1998 rok.
A jaki prezent otrzymaliśmy? Prezent na 20-lecie przyszedł do nas... na czterech łapkach.
Mąż, jadąc bocznymi lokalnymi drogami, zobaczył leżącego na jezdni psa. Wokół same pola i tylko przydrożne zarośla, a piesek cały czas warował w tym samym miejscu na asfalcie. Wypatrywał nadjeżdżających samochodów i uciekał, gdy - jak sądzimy - auto okazywało się niewłaściwe. Mąż od razu przypuszczał, że biedne stworzenie zostało w tym miejscu wyrzucone z samochodu i wciąż czekało na swojego - za przeproszeniem - pana. Sprawdzał w różnych porach dnia i za każdym razem zachowanie psa było identyczne. Postanowił więc się z nim zaprzyjaźnić. Pomógł mu kawałek bułki, na którą rzucił się wygłodniały piesek. I tak do naszego samochodu trafił wystraszony brudny kołtun w kolorze złota. Bo ta zaniedbana kula kudłów pełnych ostów i błota to złoty cocker spaniel.
Przerażony piesek dostał u nas jedzenie i wodę. Wycięłam mu najgorsze kołtuny, ale i tak nie byłam w stanie doprowadzić sierści do przyzwoitego stanu. Bał się naszych psów. Ale później ośmielił się i zaczepiał Reksia zapraszając go do zabawy. O dziwo nasz Reks, zwany też czasami zbójem, nie był złośliwy wobec nowego przybysza. Tak jakby wiedział, że to stworzenie jest biedne i potrzebuje pomocy. Czy przypomniał sobie własny los sprzed dziewięciu lat? Też się błąkał, aż trafił do nas.
Daliśmy ogłoszenia w internecie i na słupach w bliższej i dalszej okolicy, dzwoniliśmy do schroniska. Nie było odzewu. Sprawdzaliśmy, czy ktoś nie zgłaszał zaginięcia. I też nic. Chyba potwierdza to nasze przypuszczenia, co do losu spanielka, czyjejś krótkotrwałej zabawki:(
Pojechaliśmy z pieskiem do weterynarza, okazało się, że jest młodziutki, ma około roku. Leczymy mu uszy, ma bardzo chore. Został fachowo ostrzyżony z kołtunów i teraz wygląda nieco inaczej:)Piesek otrzymał imię CYKOR, jest trochę bojaźliwy i już do imienia się przyzwyczaił. Oczywiście, już też skradł nasze serca i rozruszał psie towarzystwo. Nawet seniorka stada, piętnastoletnia Bawarka, podryguje z uśmiechem na pyszczku, gdy Cykorek ją zaczepia. Jest dobrze:)
I tak jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami czterech psów.
Bawarka lat piętnaście.
Reks lat dziesięć.
Luna lat osiem.
Cykor - około roczku. Zdjęcie po wizycie w psim salonie piękności.
Kochani, serdecznie pozdrawiam i życzę jeszcze jak najwięcej pięknych słonecznych dni.