Dziś postanowiłam odkurzyć mojego bloga i przybliżyć Wam dalsze jego losy.
Zwierzątko ma się dobrze. Gdy podrosło i nabrało sił wypuściliśmy je. Było to 5 czerwca, czyli po pięciu tygodniach podchowywania u nas w domu. Teraz Wiewiórek biega i skacze po drzewach w naszym lasku. Jest samodzielny i świetnie sobie radzi.
Wypuszczenie Wiewiórka na wolność było bardzo przemyślane. Chcieliśmy, aby był swobodny, ale i bezpieczny i miał co jeść. Obecny okres obfituje w dobrodziejstwo owoców i to jest bardzo ważne dla niego.
Daliśmy mu także aż w dwa domki! Nie wszyscy rodzice tak wyposażają swoje dzieci:))
Jeden mały domek, w którym Wiewiórek mieszkał jeszcze w klatce.
I drugi, nowo wybudowany zgodnie z zaleceniami zaczerpniętymi z internetu!
Budowa budki |
Nowa budka w pełnej krasie |
Domki zostały zawieszone na dębie. Był to nie lada wyczyn, którego dokonał mój mąż.
Zawieszanie budek |
Gdy już wisiały, nasz malutki podopieczny, owinięty w swoją żółtą szmatkę, został przetransportowany do mniejszego mieszkanka. Szmatka była namiastką ciepłego gniazdka; zawsze z zadowoleniem się w niej zakopywał.
Transport Wiewiórka do jego domku |
Nowe zdarzenie nieco go oszołomiło, ale po chwili już spokojniejszy spoglądał na nas z góry.
Aby nie był głodny, dopóki nie nauczy się sam zdobywać pożywienia, mąż zrobił specjalną półkę na orzeszki, znalazło się tam także miejsce na wodę:)
Z kolei ja wymyśliłam spuszczany na sznurku koszyczek na jedzenie.
Tak zabezpieczony Wiewiórek skacze po naszym lesie. Widzimy go tu i tam. Czasem Reksio daje nam o nim znać szczekając innym głosem. Wczoraj Wiewiórek był widziany na drzewie nad stawem, a dziś przebiegał z jednej strony lasku na drugą. Rozpoznajemy go bez trudu, jest jeszcze trochę mniejszy niż dorosłe wiewiórki, no i bardzo specyficznie się porusza, skacząc po trawie. Taki jego znak rozpoznawczy :)
Oj mamy szczęście do miłych zwierzątek!
Niestety, z przykrością muszę napisać, że nasze ukochane, cieniste miejsce pod starym orzechem już nie istnieje. Ogrom owoców i ciągłe lipcowe deszcze spowodowały złamanie najważniejszej gałęzi, pod którą stał stolik. To dla nas ogromna strata, no i szkoda drzewa.
A jeszcze niedawno tak odpoczywaliśmy pod orzechem.
Miłym akcentem tego przykrego zdarzenia było to, że zauważyliśmy na drugiej gałęzi orzecha gniazdko, jak nam się wydaje muchołówki, a w nim malutkie podloty. Miały szczęście, że gniazdko zostało uwite przez rodziców na ocalałej odnodze orzecha.
To tyle z moich krzaków:)
Bardzo wszystkich serdecznie pozdrawiam i mam nadzieję, że jeszcze o mnie pamiętacie.